sobota, 7 listopada 2015

Mazurski sen vol 2


Mazurskie żwirownie: co tak na prawdę można tam znaleźć!

W  artykule " Mazurski sen" obiecałam, że odwiedzę kilka  mazurskich żwirowni i sprawdzę co na pewno można tam znaleźć, a co tak naprawdę jest tylko mrzonką paleontologa i zdobyczami, jakimi mogą pochwalić się tylko najwięksi szczęściarze. Podczas wakacji udało mi się kilka razy wybrać na poszukiwania docierając do większych i mniejszych żwirowni, czasami w całkowitej dziczy i absolutnie opuszczonych. Nie raz konieczne było odświeżenie ścian odsłonięć, upewnienie się, czy na pewno w okolicy głównego wykopaliska, nie znajdują się inne wykopane na dziko, które nie były widoczne na pierwszy rzut oka i przez to bardzo niebezpieczne. Stare opuszczone żwirownie lub piaskownie to również wymarzone miejsca dla dzikich zwierząt. Mnóstwo tu nor lisów, gniazd os czy gniazd małych ptaków w odsłoniętych korzeniach drzew.
Prezentacje zebranych okazów chcę poprzedzić zarysem terenu, z którego pochodzą owe okazy.

                                                                                       
  1.  Niewielkie odsłonięcie gruboziarnistego piasku w brzegach Jeziora Oświn ( Jezioro Siedmiu Wysp).
  2. Kilka miejsc poszukiwań:  ścięta przez wydobycie średnio ziarnistego piasku górka, żwirowa droga.
  3. Bardzo duża żwirownia usytuowana w lesie, niedawno eksploatowana, aktualnie istnieje zakaz wydobycia żwiru.
  4. Żwirownia o średniej wielkości z materiałem bardziej gruboziarnistym, oddalona o ok. 7 km od żwirowni nr 3.
  5. Zarośnięte wyrobisko nieopodal żwirowni nr. 4.
  6. Brzegi i płytka strefa  Jeziora Rydzówka.
  7. Brzegi i plaża z kamienistym piaskiem Jeziora Mamry.
  8. Duże wyrobisko z materiałem średnioziarnistym na trasie Giżycko - Węgorzewo.


Miejsca zostały dobrane na podstawie ich dostępności  i możliwości dojazdu. Starałam się aby wybrane odsłonięcia prezentowały różnorodny materiał skalny jak i różne okoliczności występowania ( brzeg jeziora, plaża, wyrobisko w lesie lub na terenie odkrytym).


Jezioro Oświn





Przejdźmy więc do zdjęć tego co udało się odnaleźć! 
Zacznijmy od najliczniejszej grupy skamieniałości występujących na mazurskich żwirowniach - belemnitów, które możemy znaleźć równie dobrze podczas spaceru po żwirowej drodze lub wszędzie tam gdzie nie ma sztucznej nawierzchni. Są to mięczaki należące do gromady głowonogów. Najczęstszymi gatunkami wstępującymi wśród skamieniałości są Belemnitella i Actinocomax, różniące się kształtem rostrum ( skamieniałą znajdowana część). Znajdujemy je najczęściej luzem, już wypreparowane ze skał.






Następną bardzo licznie występującą wśród skamieniałości występujących w mazurskich osadach lodowcowych to brachiopody ( ramienionogi) oraz małże. W pewnych przypadkach rozróżnienie tych dwóch gromad nie jest najprostszą sprawą.  Można je znaleźć w postaci małych muszelek, nie rzadko w dużym nagromadzeniu w szarych wapieniach lub też wypreparowane, luzem leżące w osadzie.






Bez większych problemów, przeglądając kawałki wapieni znajdziemy trachity, czyli kawałki łodyg liliowców. Niektóre okruchy skał wręcz są nimi usiane.


Znacznie rzadszymi skamieniałościami na jakie możemy się natknąć w trakcie poszukiwań, to koralowce, niektóre bardzo dobrze zachowane.




Przy odrobinie szczęścia można trafić też na nagromadzenia wapieni detrytycznych, niektóre  nich to nawet kawałki skał zbudowane prawie wyłącznie z pokruszonych skorupek kalcytowych różnych organizmów.




Oprócz skamieniałości można znaleźć też inne interesujące rzeczy, które również nie rzadko ładnie wyglądają w domowej kolekcji. Oto kilka z nich:

Krzemienie 


Ciekawe otoczaki


Automorficzny skaleń potasowy, martwice wapienne, ładny kwarc w skale ;)


Warto również, poza sumiennym przeglądaniem tego co mamy pod stopami, przyjrzeć się temu, co widać trochę wyżej. Nie raz, na  ścianach wyrobisk można zaobserwować warstwowanie, malownicze formy,  kolumny powstałe na skutek wymywania osadu, robiące wrażenie nawisy czy małe osuwiska. Przedstawiam tu tylko niektóre z nich:




Zaprezentowałam Wam wyniki z mojej małej mazurskiej wyprawy. Mam nadzieje, że nie ostatniej i jeszcze wiele rzeczy uda mi się odkryć, sfotografować i pokazać Wam.

A tym czasem żegnam Was letnim zachodem słońca znad Jeziora Oświń!










czwartek, 28 maja 2015

Podaj piwo, kobieto! – odcinek pierwszy, przedsesyjny

Piątkowy wieczór coraz bliżej. Geolodzy też ludzie, tak więc nie dziwota, że z lubością kultywują ogólnoświatowy zwyczaj piątkowego picia piwa po ciężkim tygodniu nauki/pracy. Ponieważ jest to jeden z ostatnich piątków przed sesją letnią, uznałyśmy, że warto byłoby go jakoś uhonorować. A  że „jakoś” w naszym przypadku może oznaczać tylko jedno, to dzisiejsze piwo zaserwujemy z kamieniami.


Na początek poświęcimy chwilę uwagi konsumpcji piwa. Badania pokazują, że wciąż najchętniej pijamy piwa jasne, zazwyczaj te tanie, wyprodukowane przez duże korporacje piwne, rozwodnione przed podaniem, serwowane w pubie za rogiem. Inne badania pokazują, że to wcale nieprawda, bo Polacy masówką się nie hańbią i coraz chętniej sięgają po produkty uwarzone w małych browarach, najlepiej ciemne, o smaku, który kojarzy się ze wszystkim tylko nie z jasnym pełnym.

Kto ma rację? Nie nam oceniać. Chcemy jednak zaserwować Wam dzisiaj dwa, można by rzec, skrajne piwa: jasny lager, konkretnie typu pilzneńskiego, o barwie bursztynowej oraz stout, tak ciemny, że bardziej się nie da. Ale dzisiaj pijemy tylko jedno – kolokwia same się nie zaliczą.


Stout to piwo ciemne typu ale, czyli górnej fermentacji. Jak to działa? Drożdże gromadzą się przy górnej powierzchni zbiornika tworząc pianę, o niezbyt przyjemnym zapachu (acz to podobno kwestia gustu). Po zakończeniu fermentacji piana ta tworzy skorupowatą powłokę, która chroni piwo przed dostępem powietrza, co pozwala na spokojne dochodzenie do stanu używalności, czyli leżakowanie. Piwa fermentacji górnej potrzebują trochę ciepła: optymalna temperatura to 15 - 25°C. Sprzyja to przyspieszeniu procesu warzenia: fermentacja zajmuje zazwyczaj 1-8 dni, a leżakowanie trwa nie więcej niż kilka tygodni (w przypadku piw jasnych cały proces może trwać nawet kilka miesięcy). Powinnyśmy teraz zagłębić się w dysputę na temat typów słodu i zawartości chmielu w piwie, nut smakowych i innych niuansów, ale po przeczytaniu kilku publikacji na ten temat stwierdzamy, że wyszłoby nam to gorzej niż próba wytłumaczenia komukolwiek co to ten spalony. Przejdziemy zatem do tematu, w którym poruszamy się nieco zgrabniej.


Anglojęzyczni piwowarzy barwę najlepszych stout-ów określają mianem jet-black. Przejrzane przez nas słowniki zgodnie twierdzą, że oznacza to „tak ciemny, że bardziej się nie da”, czarny bez żadnych domieszek. Określenie to pochodzi oczywiście od minerału o nazwie jet, w Polsce lepiej znanego jako gagat.


Gagat to bitumiczna odmiana węgla brunatnego, substancja amorficzna, o przełamie muszlowym i pięknej, smolistoczarnej barwie. Po oszlifowaniu utrzymuje szklisty połysk, jest minerałem strugalnym, lekkim i choć wcale nie jest łatwy w obróbce, ze względu na nierzadko widoczne warstwowanie i kruchość, z powodzeniem wykorzystuje się go w jubilerstwie. Odradzamy jednak podarunki z dżetem w roli głównej – w czasach wiktoriańskich zasłynął on jako biżuteria żałobna i do dziś nie pozbył się on takiej opinii.


Drugie piwo i drugi kamień zaserwujemy tuż po sesji. I wcale nie chodzi o to, że musimy się uczyć, Wy także.

Wszystkim czytelnikom i wielbicielom życzymy powodzenia! Jak nie w sesji, to w życiu.

Z poważaniem,
Lavacake

Źródła obrazków:


środa, 29 kwietnia 2015

Kryształy lodu

Choć zima opuściła nas na dobre i od jakiegoś czasu biegamy ochoczo w lekkich butach i zgrabnych płaszczykach, wracamy do niej w wielkim, mineralogicznym stylu! Nie ma to nic wspólnego z tym, że prognozy pogody na majówkę są okropne, ani z tym, że wszyscy zaczęli masowo kupować woreczki do lodu. Nie chodzi też o to, że dla nas zabrakło. 

Lubimy zimę i kochamy śnieg - dlatego w dzisiejszym artykule z serii „Geologia czai się wszędzie” (czy jakoś tak) zaprezentujemy ujmujący świat kryształów lodu. Na zachętę  fragment opracowanego przez BBC programu The secret life of ice, enjoy!


Spodobało się? Zapraszamy do lektury!

Będziemy stopniowo ochładzać atmosferę, pozostając pod wpływem ciśnienia, w jakim zwykliśmy żyć. Póki co, mamy temperaturę pokojową: nasz lód jest jeszcze wodą, toteż od niej zaczynamy. Z geologicznego punktu widzenia woda to mineraloid, czyli substancja mineralna, niewykazująca budowy krystalicznej. Nuda. Wystarczy jednak trochę chłodu i mamy lód. Ile chłodu nam potrzeba, żeby uzyskać kryształy lodu każdy wie: 0°C.

Czyżby?

Poniżej zera istotnie mamy do czynienia z zamarzającą wodą – ileż to razy rozbijaliśmy lód na kałuży w chłodne jesienno-zimowe poranki, czy zdrapywaliśmy szron z auta. Odwołam się jednak do filmiku, który zaserwowałyśmy Wam na początku – woda w butelce miała odpowiednią temperaturę, coś jednak musiało się zadziać, żeby lód zaczął krystalizować. Potrzebny był zalążek krystalizacji – w tym wypadku był to już powstały kryształ lub bąbel powietrza. W kałuży mógł to być jakiś śmieć lub odrobina błota, na szybie samochodu tę rolę spełniały rozbite komary lub drobny pył, który osadził się jak wracaliśmy z pracy do domu. W chmurach, gdzie tworzy się śnieg, jest to także jakiś pyłek – a żeby było bardziej geologicznie, możemy uznać, że jest to pył wulkaniczny. Taki zarodek jest nam potrzebny do momentu, w którym temperatura wody spadnie do -36°C. Poniżej tej temperatury krystalizacja zachodzi samoistnie. 


Ktoś mógłby teraz zapytać: dlaczego w takim razie woda, którą wsadziliśmy do zamrażarki w specjalnym woreczku po kilku godzinach wpada do szklanki jako bryłka lodu, a nie wypływa jako bardzo zimna woda? Odpowiedź jest prosta: nie jest to czyste H2O, a kranówa, w której rozpuszczone jest całe mnóstwo mniej lub bardziej paskudnych substancji, które psują nasz eksperyment (ale ułatwiają życie). Ponadto lodówka trzęsie się jak szalona, więc w razie potrzeby, w odpowiednim momencie zaopatruje wodę w bąbel powietrza.

Jakie kryształy możemy uzyskać?

Większość ludzi płatek śniegu utożsamia z tym ze znaku drogowego A-32 „Uwaga oszroniona droga” (osobiście preferujemy nazwę: „uwaga śnieg”), a lód z półprzezroczystą bryłką pływającą w drinku. Tymczasem, świat kryształów zamarzniętej H2O jest znacznie bardziej urozmaicony. Zanim się w niego zagłębimy ustalmy jedną ważną rzecz: zamarznięta kropla deszczu to nie to samo co płatek śniegu. Jaka jest różnica? To pierwsze, to po prostu bezładna bryłka, znana lepiej jako grad. Grad jest nudny jak woda, nie wykazuje żadnych wyrafinowanych form i wzorów, toteż nie będzie się nim zajmować. To drugie natomiast, jest to kryształ w pełnym tego słowa znaczeniu i dlatego poświęcimy mu chwilę uwagi.


Wszyscy doskonale wiemy, że lód krystalizuje w układzie heksagonalnym. Dla niewtajemniczonych w świat krystalografii wyjaśniam: oznacza to, że pojedynczy kryształ (od tej pory będę go nazywać płatkiem śniegu) ma sześciokrotną oś symetrii. Co przekłada się na dobrze nam znane stwierdzenie, że płatek śniegu zawsze ma sześć gałązek. W dodatku, większość z nas słyszała kiedyś stwierdzenie „każdy płatek śniegu jest inny”.

Jaki dokładnie?

Dzięki bardzo mądrym naukowcom wiemy, że to jaki kształt przyjmuje płatek śniegu zależy od temperatury otoczenia i oczywiście od ilości dostępnej wody. Jak to działa? Wyjaśnił to ktoś mądrzejszy od nas i stworzył taki oto piękny wykres (patrz niżej). Wynika z niego, że w miarę spadku temperatury, można uzyskać coraz bardziej odjechane kształty.


Zaczynamy od drobnych płatków, które można uzyskać już przy -2°C. Jest to temperatura przy której mama nie wypuszcza nas z domu bez czapki, a śnieg przybiera formę drobniutkich, płaskich sześciokątów, gwiazdek prostych i takich, które na diagramie nazwano dendrytowymi. Internety twierdzą, że oficjalna polska nazwa to „płatki śniegu jak kwiat paproci”.


Przy -5°C tworzą się pierwsze kolumny i drobne, smukłe igiełki. Gdy spojrzymy na nie w odpowiednio dużym przybliżeniu, wyraźne zauważymy, że są to graniastosłupy z sześciokątem w podstawie. A ponieważ świat kryształów pełen jest niespodzianek i przerastających się nawzajem struktur, często kolumny te mają zagłębienia – zupełnie jak belemnity! Choć potrafimy powiedzieć po co belemnitom taka budowa, nie mamy pojęcia dlaczego śnieg też tak ma. Wiemy jednak, że przy tej temperaturze stwierdzamy, że mama miała rację odnośnie tej czapki, ale mimo to – będziemy twardzi!



Największą różnorodność płaskich form (dendrytów, kwiatów paproci, gwiazdek i innych takich) obserwujemy poniżej -10°C. Wtedy sami nie ruszamy się z domu bez czapki. I rękawic. I zaczynamy tęsknic za wiosną. A wystarczyłoby zatrzymać się na chwilę i załapać w dłonie trochę śniegu. Jak to się dzieje, że gwiazdki w takiej temperaturze są bardziej rozbudowane niż w niskich temperaturach?  Takie kryształy tworzą się wtedy, gdy coraz to nowe cząsteczki przyklejają się do tych już istniejących i nieco bardziej odstających. Badania laboratoryjne (wykonane oczywiście przez prawdziwych naukowców, a nie przez nas) wykazały, że rozpiętość gwiazdek zależy nie tyle od niskich temperatur, co podwyższonego ciśnienia, jakie im towarzyszy. Ponadto, im większa wilgotność, tym bardziej rozbudowane formy. Z tego zaś wynika, że najpiękniejsze płatki tworzą się wtedy, gdy wilgotność powietrza jest największa. Dla nas znaczy to tyle, że wydaje nam się że jest jeszcze zimniej.


Najciekawsze formy oczywiście tworzą się wtedy, gdy nikt normalny nie wychodzi z domu jak nie musi, a najbardziej zagorzali ateiści modlą się o rychłe nadejście wiosny. Takie temperatury źle znosi także wódka. Wiecie już? Temperatura na Podaj kamień spadła właśnie poniżej -30°C. A co na to śnieg? Szaleje! W tej temperaturze wracają do nas konstrukcje kolumnowe – już nie igiełkowe, te są za delikatne na takie warunki. W dodatku zyskują one magiczną zdolność do łączenia się z gwiazdkami i płatkami dendrytowymi.


A gdybyśmy zeszli jeszcze niżej? Heksagonalne formy kryształków lodu są trwałe od 0°C do -80°C. Co dalej? Możliwa staje się krystalizacja w układzie regularnym (czyli kostka sześcienna i wariacje na jej temat). Aby jednak formy te były trwałe, musimy schłodzić atmosferę aż do -120°C.

Tak, widzicie tu dwanaście gałązek przy jednym płatku. Niestety, nasi mądrzy naukowcy nie wiedzą jeszcze w jakich warunkach tworzy się takie cudo, ponieważ tworzy się zbyt rzadko, żeby móc to dokładnie zbadać.

Dobra, dosyć tego chłodzenia na dzisiaj!

Oczywiście, świat lodu jest o wiele bardziej rozbudowany i nie sposób opowiedzieć o wszystkim w jednym, krótkim artykule na blogu. Zachęcamy do zagłębienia się w temat (niezbędne linki na dole) – jak przyłapiecie nas na pisaniu głupot albo będziecie chcieli sami rozwinąć jakiś wątek, dajcie znać!

Życzymy Wam udanej majówki!


PS ulepimy dziś bałwana? ;)


Źródła wiedzy:
Źródła obrazków:

środa, 22 kwietnia 2015

Risczorryt

Ha! Mamy to! Mamy słowo przy którym nawet google wymiękają. Ladies and Gentelman, the Oscar goes to... <werbelki w tle> RISCZORRYT!

Risczorryt to wg słownika petrograficznego skała plutoniczna, gruboziarnista odmiana nefelinowego syenitu chibińskich tundr zbudowanego z pertytu mikroklinowego (62%) poikilitycznie poprzerastanego nefelinem (25%). Łapiecie? Podrzędnie w tych skałach występują minerały ciemne- lepidomelan lub egiryn (9%), czasami współwystępujące z astrofyllitem lub augitem. Jako akcesoryczne minerałki mogą wpaść apatyt, tlenki żelaza i kalcyt.

Bardzo chciałabym wstawić jakieś ładne zdjęcie, czy nawet odręczny rysunek, ale wolę nie ryzykować twórczości autorskiej w tym wypadku. Na pocieszenie macie to:

niedziela, 19 kwietnia 2015

Międzynarodowa wystawa biżuterii i minerałów w Warszawie


Cześć i czołem! 
Z okazji jakże przenikliwie nieprzychylnej niedzieli, reprezentacja naszego teamu zwiedzała Stolyce. Wyjątkowo nie była to żadna galeria handlowa, a zwykły OSiR ukryty przy Nowowiejskiej. Dziś jednak, nie było jak zwykle- odbyła się tam kolejna giełda minerałów i biżuterii, której nie mogłyśmy przegapić. 




Oczywiście, musiałyśmy przejrzeć wszystkie stoiska, zmacać każdy kamyczek i uwiecznić co ciekawsze okazy. Giełda była mniejsza od poprzedniej, ale równie satysfakcjonująca. Jaramy się i chcemy więcej!

Do następnego!
xOxO
Kamienny_Troll


Ta magiczna biała koperta, widoczna na zdjęciu w prawym dolnym rogu, zawiera NAJPRAWDZIWSZE WŁOSY MAMUTA! 

Arrr, rrr... Ciekawe czy Megalodon potrafił warczeć...

Na koniec to co kobiety lubią najbardziej- koty!


poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Sól spożywcza, sól dietetyczna

Zdaje się, że nie zdążyłyśmy Was uprzedzić, że spora część przygotowanych przez nas artykułów poświęcona będzie różnym aspektom naszego życia, w których absolutnie nie spodziewalibyśmy się piętna geologii – a jednak.

Na początek zajrzymy do kuchni i przyjrzymy się znanej nam dobrze soli spożywczej. I po tym zdaniu większość szanujących się geologów zamknie tę stronę – BO PRZECIEŻ O SOLI WSZYSTKO WIEMY I NIE BĘDZIEMY TRACIĆ NA TO CZASU. Tak więc zrezygnują z czytania wypocin Podaj Kamień, Kobieto! na rzecz mało rozwijających filmików znalezionych gdzieś na szarym końcu Internetów. A to błąd. Wielki błąd… Dlaczego?

 Fociczka na zachętę… może jednak doczytacie do końca <3

Tak, tak. My wiemy, że Wy wiecie, że sól spożywcza to halit, minerał którego kryształy zawsze mają kształt idealnych, sześciennych kostek zbitych w jedną, połyskującą bryłę przybierającą niekiedy imponujące rozmiary i barwy: począwszy od różnych odcieni bieli, poprzez łososiowy róż i głęboką czerwień, jakieś takie szarawo-czarnawe szkaradztwa, aż do hipnotyzującego błękitu, za który kolekcjonerzy z całego świata są w stanie słono zapłacić. Wiemy, że wiecie skąd pochodzi takie zabarwienie i jak to jest, że sól w solniczce zawsze jest biała. Wiemy też, że doskonale wiecie jak małą gęstość ma sól i że jako skała jest idealnie plastyczna. Wiemy, że wiecie, że dzięki połączeniu tych dwóch właściwości możemy mówić o czymś takim jak halotektonika i halokineza. Wiemy, że do tego zdania nie dotrwała większość czytających – no bo ile można czytać o tym, co się wie, prawda?


!! ALE !!  Czy ktoś z Was słyszał o czymś takim jak sól dietetyczna? Nie? Zapraszamy do lektury! :)
Na wstępie jednak słówko wyjaśnienia: nie promujemy zdrowego stylu życia – tj. nie mamy nic przeciwko dbaniu o rozmiary swoich czterech liter poprzez uprawianie sportu (w szczególności łażenie po górach, czy tańce hulańce), ale faszerowanie się wszystkim, co light i dietetyczne po prostu nie leży w naszej naturze. Nie chcemy też robić nikomu antyreklamy (drodzy producenci soli dietetycznej) – naszym celem jest jedynie poszerzyć wiedzę geologiczną tych kilku osób, które łakną jej tak bardzo, że nas czytają (czy wspominałyśmy już, że jesteście super?).

Różowa sól, straight from California, bejb

Przejdźmy do meritum – sól dietetyczna. Co to takiego?

Sól z nie-chemicznego, nie-geologicznego i nie-przemysłowego punktu widzenia jest to po prostu przyprawa. Przyprawa, o którą ludzie zabiegali jeszcze wtedy, gdy pokryci byli futrem i opowiadali dzieciom jak to ich dziadek biegał po drzewach. No dobra, popłynęłam. Pierwsze podania o rodzajach i właściwościach soli spisane były gdzies w Chinach ok. 3 tys. lat p.n.e. (poparte wiedzą jeszcze z czasów podstawówki), jednakże ośmielamy się stwierdzić, że właściwości smakowe i konserwujące soli poznano już w czasach, gdy człowiek dopiero odkrywał, że jego rozum może więcej i powoli zaprzyjaźniał się z kamieniami robiąc z nich narzędzia i inne użyteczności (niepoparte żadnym dowodem naukowym, nie wykorzystujcie tego w pracy dyplomowej).

Człowiek współczesny od pierwotnego różni się pod wieloma względami. My skupimy się na kilku.
Po pierwsze, homo sapiens XXI wieku ma świadomość chorób cywilizacyjnych, które sam sobie zgotował. W związku z tym wie, że nadmiar sodu może mu zaszkodzić, a ponieważ nie umie zrezygnować z solenia potraw, szuka biedak jakiejś deski ratunku.
Po drugie, homo sapiens sapiens podatny jest na zdanie innych przedstawicieli swojego gatunku zwanych specjalistami różnych dziedzin. W szczególności podatny jest na działania speców od marketingu. Doszły nas słuchy, że po ostatniej kampanii „Daj lajka koleżance” i oni postanowili nas czytać, toteż nie kontynuujemy tego wątku.


Nie udało nam się stwierdzić, czy sól dietetyczna powstała jeszcze w ubiegłym stuleciu, czy jest post-milenijnym wynalazkiem. Udało nam się natomiast zidentyfikować jej skład chemiczny – typowa sól dietetyczna to mieszkanka chlorku sodu (ok. 75%) i chlorku potasu (ok. 25%), czasem wzbogacona o substancję zapobiegającą zbrylaniu ( serwowana w symbolicznych ilościach, zazwyczaj jest to trwały kompleks z żelazem w roli głównej, Wiki twierdzi, że niegroźny).
Czyli, mówiąc po geologicznemu, sól dietetyczna to mieszanka halitu i sylvinu, jesteśmy w domu.

Zaraz zaraz… czy ktoś tu powiedział SYLVIN?!

Przecież sylvin to ta paskudna słonogorzka sól, która występuje razem z halitem chociażby w cechsztyńskiej soli z Kujaw. Ta paskudna bryła z zestawu ćwiczeniowego nr 7, podszywająca się pod białe i żółtawe odmiany halitu, ta która jest od halitu twardsza (w skali Mohsa: 4 i 2). No ale kto by tam sprawdzał twardość skoro można polizać… A potem ten paskudny smak rozchodzący się w ustach, niby znany, ale jakiś taki… niedobry… i wyścig do łazienki, żeby przepłukać usta… i przyrzeczenie, że nigdy więcej… złamane chwilę później, bo przecież karnalit… OK, rozumiem, że paskudny, ale w imię nauki… gdzie ta łazienka… ma ktoś gumę? A mogę dwie?


Dlaczego więc ktoś z własnej woli chciałby żywić się czymś takim?

Tak jak wspomniałyśmy – produkt zalecany jest dla diety ubogiej w sód, zazwyczaj dla ludzi z problemami sercowymi, krążeniowymi. Producenci zapewniają, że sól dietetyczna smakuje tak samo, jak zwykła sól; że można dodawać ją do wszystkiego – tak jak zwykłą sól i jeszcze w takich samych ilościach, jak zwykłą sól. Wszyscy zgodnie twierdzą, że daje ona ten sam intensywny, słony smak, bez żadnych niechcianych „domieszek”. Nie jesteśmy w stanie tego potwierdzić – trauma z ćwiczeń pozostała, a i odwagi na poświęcenie w imię nauki brak. Być może udział KCl w całości mieszanki jest tak mały, że rzeczywiście nie wpływa na walory smakowe.

Pomożecie? Może ktoś z Was się odważy na taki krok? Albo nieświadomie jesteśmy czytane przez amatorów tejże przyprawy? Albo znacie kogoś, kto zna kogoś… czekamy na Wasze komentarze!

Z poważaniem,
Lavacake

PS  na sam koniec, specjalnie dla wytrwałych – niespodzianka! Schodzimy do podziemia! Zdjęcia korytarza solnego i podziemnego magazynu soli. Dla tych, którym mało wrażeń dodam, że zdjęcia pochodzą z kopalni pewnej dużej polskiej firmy, którą utożsamia się ze zgoła innymi surowcami… Wiecie o kogo chodzi?




Zdjęcia jak zwykle nie nasze. Znalezione tutaj: