środa, 29 kwietnia 2015

Kryształy lodu

Choć zima opuściła nas na dobre i od jakiegoś czasu biegamy ochoczo w lekkich butach i zgrabnych płaszczykach, wracamy do niej w wielkim, mineralogicznym stylu! Nie ma to nic wspólnego z tym, że prognozy pogody na majówkę są okropne, ani z tym, że wszyscy zaczęli masowo kupować woreczki do lodu. Nie chodzi też o to, że dla nas zabrakło. 

Lubimy zimę i kochamy śnieg - dlatego w dzisiejszym artykule z serii „Geologia czai się wszędzie” (czy jakoś tak) zaprezentujemy ujmujący świat kryształów lodu. Na zachętę  fragment opracowanego przez BBC programu The secret life of ice, enjoy!


Spodobało się? Zapraszamy do lektury!

Będziemy stopniowo ochładzać atmosferę, pozostając pod wpływem ciśnienia, w jakim zwykliśmy żyć. Póki co, mamy temperaturę pokojową: nasz lód jest jeszcze wodą, toteż od niej zaczynamy. Z geologicznego punktu widzenia woda to mineraloid, czyli substancja mineralna, niewykazująca budowy krystalicznej. Nuda. Wystarczy jednak trochę chłodu i mamy lód. Ile chłodu nam potrzeba, żeby uzyskać kryształy lodu każdy wie: 0°C.

Czyżby?

Poniżej zera istotnie mamy do czynienia z zamarzającą wodą – ileż to razy rozbijaliśmy lód na kałuży w chłodne jesienno-zimowe poranki, czy zdrapywaliśmy szron z auta. Odwołam się jednak do filmiku, który zaserwowałyśmy Wam na początku – woda w butelce miała odpowiednią temperaturę, coś jednak musiało się zadziać, żeby lód zaczął krystalizować. Potrzebny był zalążek krystalizacji – w tym wypadku był to już powstały kryształ lub bąbel powietrza. W kałuży mógł to być jakiś śmieć lub odrobina błota, na szybie samochodu tę rolę spełniały rozbite komary lub drobny pył, który osadził się jak wracaliśmy z pracy do domu. W chmurach, gdzie tworzy się śnieg, jest to także jakiś pyłek – a żeby było bardziej geologicznie, możemy uznać, że jest to pył wulkaniczny. Taki zarodek jest nam potrzebny do momentu, w którym temperatura wody spadnie do -36°C. Poniżej tej temperatury krystalizacja zachodzi samoistnie. 


Ktoś mógłby teraz zapytać: dlaczego w takim razie woda, którą wsadziliśmy do zamrażarki w specjalnym woreczku po kilku godzinach wpada do szklanki jako bryłka lodu, a nie wypływa jako bardzo zimna woda? Odpowiedź jest prosta: nie jest to czyste H2O, a kranówa, w której rozpuszczone jest całe mnóstwo mniej lub bardziej paskudnych substancji, które psują nasz eksperyment (ale ułatwiają życie). Ponadto lodówka trzęsie się jak szalona, więc w razie potrzeby, w odpowiednim momencie zaopatruje wodę w bąbel powietrza.

Jakie kryształy możemy uzyskać?

Większość ludzi płatek śniegu utożsamia z tym ze znaku drogowego A-32 „Uwaga oszroniona droga” (osobiście preferujemy nazwę: „uwaga śnieg”), a lód z półprzezroczystą bryłką pływającą w drinku. Tymczasem, świat kryształów zamarzniętej H2O jest znacznie bardziej urozmaicony. Zanim się w niego zagłębimy ustalmy jedną ważną rzecz: zamarznięta kropla deszczu to nie to samo co płatek śniegu. Jaka jest różnica? To pierwsze, to po prostu bezładna bryłka, znana lepiej jako grad. Grad jest nudny jak woda, nie wykazuje żadnych wyrafinowanych form i wzorów, toteż nie będzie się nim zajmować. To drugie natomiast, jest to kryształ w pełnym tego słowa znaczeniu i dlatego poświęcimy mu chwilę uwagi.


Wszyscy doskonale wiemy, że lód krystalizuje w układzie heksagonalnym. Dla niewtajemniczonych w świat krystalografii wyjaśniam: oznacza to, że pojedynczy kryształ (od tej pory będę go nazywać płatkiem śniegu) ma sześciokrotną oś symetrii. Co przekłada się na dobrze nam znane stwierdzenie, że płatek śniegu zawsze ma sześć gałązek. W dodatku, większość z nas słyszała kiedyś stwierdzenie „każdy płatek śniegu jest inny”.

Jaki dokładnie?

Dzięki bardzo mądrym naukowcom wiemy, że to jaki kształt przyjmuje płatek śniegu zależy od temperatury otoczenia i oczywiście od ilości dostępnej wody. Jak to działa? Wyjaśnił to ktoś mądrzejszy od nas i stworzył taki oto piękny wykres (patrz niżej). Wynika z niego, że w miarę spadku temperatury, można uzyskać coraz bardziej odjechane kształty.


Zaczynamy od drobnych płatków, które można uzyskać już przy -2°C. Jest to temperatura przy której mama nie wypuszcza nas z domu bez czapki, a śnieg przybiera formę drobniutkich, płaskich sześciokątów, gwiazdek prostych i takich, które na diagramie nazwano dendrytowymi. Internety twierdzą, że oficjalna polska nazwa to „płatki śniegu jak kwiat paproci”.


Przy -5°C tworzą się pierwsze kolumny i drobne, smukłe igiełki. Gdy spojrzymy na nie w odpowiednio dużym przybliżeniu, wyraźne zauważymy, że są to graniastosłupy z sześciokątem w podstawie. A ponieważ świat kryształów pełen jest niespodzianek i przerastających się nawzajem struktur, często kolumny te mają zagłębienia – zupełnie jak belemnity! Choć potrafimy powiedzieć po co belemnitom taka budowa, nie mamy pojęcia dlaczego śnieg też tak ma. Wiemy jednak, że przy tej temperaturze stwierdzamy, że mama miała rację odnośnie tej czapki, ale mimo to – będziemy twardzi!



Największą różnorodność płaskich form (dendrytów, kwiatów paproci, gwiazdek i innych takich) obserwujemy poniżej -10°C. Wtedy sami nie ruszamy się z domu bez czapki. I rękawic. I zaczynamy tęsknic za wiosną. A wystarczyłoby zatrzymać się na chwilę i załapać w dłonie trochę śniegu. Jak to się dzieje, że gwiazdki w takiej temperaturze są bardziej rozbudowane niż w niskich temperaturach?  Takie kryształy tworzą się wtedy, gdy coraz to nowe cząsteczki przyklejają się do tych już istniejących i nieco bardziej odstających. Badania laboratoryjne (wykonane oczywiście przez prawdziwych naukowców, a nie przez nas) wykazały, że rozpiętość gwiazdek zależy nie tyle od niskich temperatur, co podwyższonego ciśnienia, jakie im towarzyszy. Ponadto, im większa wilgotność, tym bardziej rozbudowane formy. Z tego zaś wynika, że najpiękniejsze płatki tworzą się wtedy, gdy wilgotność powietrza jest największa. Dla nas znaczy to tyle, że wydaje nam się że jest jeszcze zimniej.


Najciekawsze formy oczywiście tworzą się wtedy, gdy nikt normalny nie wychodzi z domu jak nie musi, a najbardziej zagorzali ateiści modlą się o rychłe nadejście wiosny. Takie temperatury źle znosi także wódka. Wiecie już? Temperatura na Podaj kamień spadła właśnie poniżej -30°C. A co na to śnieg? Szaleje! W tej temperaturze wracają do nas konstrukcje kolumnowe – już nie igiełkowe, te są za delikatne na takie warunki. W dodatku zyskują one magiczną zdolność do łączenia się z gwiazdkami i płatkami dendrytowymi.


A gdybyśmy zeszli jeszcze niżej? Heksagonalne formy kryształków lodu są trwałe od 0°C do -80°C. Co dalej? Możliwa staje się krystalizacja w układzie regularnym (czyli kostka sześcienna i wariacje na jej temat). Aby jednak formy te były trwałe, musimy schłodzić atmosferę aż do -120°C.

Tak, widzicie tu dwanaście gałązek przy jednym płatku. Niestety, nasi mądrzy naukowcy nie wiedzą jeszcze w jakich warunkach tworzy się takie cudo, ponieważ tworzy się zbyt rzadko, żeby móc to dokładnie zbadać.

Dobra, dosyć tego chłodzenia na dzisiaj!

Oczywiście, świat lodu jest o wiele bardziej rozbudowany i nie sposób opowiedzieć o wszystkim w jednym, krótkim artykule na blogu. Zachęcamy do zagłębienia się w temat (niezbędne linki na dole) – jak przyłapiecie nas na pisaniu głupot albo będziecie chcieli sami rozwinąć jakiś wątek, dajcie znać!

Życzymy Wam udanej majówki!


PS ulepimy dziś bałwana? ;)


Źródła wiedzy:
Źródła obrazków:

środa, 22 kwietnia 2015

Risczorryt

Ha! Mamy to! Mamy słowo przy którym nawet google wymiękają. Ladies and Gentelman, the Oscar goes to... <werbelki w tle> RISCZORRYT!

Risczorryt to wg słownika petrograficznego skała plutoniczna, gruboziarnista odmiana nefelinowego syenitu chibińskich tundr zbudowanego z pertytu mikroklinowego (62%) poikilitycznie poprzerastanego nefelinem (25%). Łapiecie? Podrzędnie w tych skałach występują minerały ciemne- lepidomelan lub egiryn (9%), czasami współwystępujące z astrofyllitem lub augitem. Jako akcesoryczne minerałki mogą wpaść apatyt, tlenki żelaza i kalcyt.

Bardzo chciałabym wstawić jakieś ładne zdjęcie, czy nawet odręczny rysunek, ale wolę nie ryzykować twórczości autorskiej w tym wypadku. Na pocieszenie macie to:

niedziela, 19 kwietnia 2015

Międzynarodowa wystawa biżuterii i minerałów w Warszawie


Cześć i czołem! 
Z okazji jakże przenikliwie nieprzychylnej niedzieli, reprezentacja naszego teamu zwiedzała Stolyce. Wyjątkowo nie była to żadna galeria handlowa, a zwykły OSiR ukryty przy Nowowiejskiej. Dziś jednak, nie było jak zwykle- odbyła się tam kolejna giełda minerałów i biżuterii, której nie mogłyśmy przegapić. 




Oczywiście, musiałyśmy przejrzeć wszystkie stoiska, zmacać każdy kamyczek i uwiecznić co ciekawsze okazy. Giełda była mniejsza od poprzedniej, ale równie satysfakcjonująca. Jaramy się i chcemy więcej!

Do następnego!
xOxO
Kamienny_Troll


Ta magiczna biała koperta, widoczna na zdjęciu w prawym dolnym rogu, zawiera NAJPRAWDZIWSZE WŁOSY MAMUTA! 

Arrr, rrr... Ciekawe czy Megalodon potrafił warczeć...

Na koniec to co kobiety lubią najbardziej- koty!


poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Sól spożywcza, sól dietetyczna

Zdaje się, że nie zdążyłyśmy Was uprzedzić, że spora część przygotowanych przez nas artykułów poświęcona będzie różnym aspektom naszego życia, w których absolutnie nie spodziewalibyśmy się piętna geologii – a jednak.

Na początek zajrzymy do kuchni i przyjrzymy się znanej nam dobrze soli spożywczej. I po tym zdaniu większość szanujących się geologów zamknie tę stronę – BO PRZECIEŻ O SOLI WSZYSTKO WIEMY I NIE BĘDZIEMY TRACIĆ NA TO CZASU. Tak więc zrezygnują z czytania wypocin Podaj Kamień, Kobieto! na rzecz mało rozwijających filmików znalezionych gdzieś na szarym końcu Internetów. A to błąd. Wielki błąd… Dlaczego?

 Fociczka na zachętę… może jednak doczytacie do końca <3

Tak, tak. My wiemy, że Wy wiecie, że sól spożywcza to halit, minerał którego kryształy zawsze mają kształt idealnych, sześciennych kostek zbitych w jedną, połyskującą bryłę przybierającą niekiedy imponujące rozmiary i barwy: począwszy od różnych odcieni bieli, poprzez łososiowy róż i głęboką czerwień, jakieś takie szarawo-czarnawe szkaradztwa, aż do hipnotyzującego błękitu, za który kolekcjonerzy z całego świata są w stanie słono zapłacić. Wiemy, że wiecie skąd pochodzi takie zabarwienie i jak to jest, że sól w solniczce zawsze jest biała. Wiemy też, że doskonale wiecie jak małą gęstość ma sól i że jako skała jest idealnie plastyczna. Wiemy, że wiecie, że dzięki połączeniu tych dwóch właściwości możemy mówić o czymś takim jak halotektonika i halokineza. Wiemy, że do tego zdania nie dotrwała większość czytających – no bo ile można czytać o tym, co się wie, prawda?


!! ALE !!  Czy ktoś z Was słyszał o czymś takim jak sól dietetyczna? Nie? Zapraszamy do lektury! :)
Na wstępie jednak słówko wyjaśnienia: nie promujemy zdrowego stylu życia – tj. nie mamy nic przeciwko dbaniu o rozmiary swoich czterech liter poprzez uprawianie sportu (w szczególności łażenie po górach, czy tańce hulańce), ale faszerowanie się wszystkim, co light i dietetyczne po prostu nie leży w naszej naturze. Nie chcemy też robić nikomu antyreklamy (drodzy producenci soli dietetycznej) – naszym celem jest jedynie poszerzyć wiedzę geologiczną tych kilku osób, które łakną jej tak bardzo, że nas czytają (czy wspominałyśmy już, że jesteście super?).

Różowa sól, straight from California, bejb

Przejdźmy do meritum – sól dietetyczna. Co to takiego?

Sól z nie-chemicznego, nie-geologicznego i nie-przemysłowego punktu widzenia jest to po prostu przyprawa. Przyprawa, o którą ludzie zabiegali jeszcze wtedy, gdy pokryci byli futrem i opowiadali dzieciom jak to ich dziadek biegał po drzewach. No dobra, popłynęłam. Pierwsze podania o rodzajach i właściwościach soli spisane były gdzies w Chinach ok. 3 tys. lat p.n.e. (poparte wiedzą jeszcze z czasów podstawówki), jednakże ośmielamy się stwierdzić, że właściwości smakowe i konserwujące soli poznano już w czasach, gdy człowiek dopiero odkrywał, że jego rozum może więcej i powoli zaprzyjaźniał się z kamieniami robiąc z nich narzędzia i inne użyteczności (niepoparte żadnym dowodem naukowym, nie wykorzystujcie tego w pracy dyplomowej).

Człowiek współczesny od pierwotnego różni się pod wieloma względami. My skupimy się na kilku.
Po pierwsze, homo sapiens XXI wieku ma świadomość chorób cywilizacyjnych, które sam sobie zgotował. W związku z tym wie, że nadmiar sodu może mu zaszkodzić, a ponieważ nie umie zrezygnować z solenia potraw, szuka biedak jakiejś deski ratunku.
Po drugie, homo sapiens sapiens podatny jest na zdanie innych przedstawicieli swojego gatunku zwanych specjalistami różnych dziedzin. W szczególności podatny jest na działania speców od marketingu. Doszły nas słuchy, że po ostatniej kampanii „Daj lajka koleżance” i oni postanowili nas czytać, toteż nie kontynuujemy tego wątku.


Nie udało nam się stwierdzić, czy sól dietetyczna powstała jeszcze w ubiegłym stuleciu, czy jest post-milenijnym wynalazkiem. Udało nam się natomiast zidentyfikować jej skład chemiczny – typowa sól dietetyczna to mieszkanka chlorku sodu (ok. 75%) i chlorku potasu (ok. 25%), czasem wzbogacona o substancję zapobiegającą zbrylaniu ( serwowana w symbolicznych ilościach, zazwyczaj jest to trwały kompleks z żelazem w roli głównej, Wiki twierdzi, że niegroźny).
Czyli, mówiąc po geologicznemu, sól dietetyczna to mieszanka halitu i sylvinu, jesteśmy w domu.

Zaraz zaraz… czy ktoś tu powiedział SYLVIN?!

Przecież sylvin to ta paskudna słonogorzka sól, która występuje razem z halitem chociażby w cechsztyńskiej soli z Kujaw. Ta paskudna bryła z zestawu ćwiczeniowego nr 7, podszywająca się pod białe i żółtawe odmiany halitu, ta która jest od halitu twardsza (w skali Mohsa: 4 i 2). No ale kto by tam sprawdzał twardość skoro można polizać… A potem ten paskudny smak rozchodzący się w ustach, niby znany, ale jakiś taki… niedobry… i wyścig do łazienki, żeby przepłukać usta… i przyrzeczenie, że nigdy więcej… złamane chwilę później, bo przecież karnalit… OK, rozumiem, że paskudny, ale w imię nauki… gdzie ta łazienka… ma ktoś gumę? A mogę dwie?


Dlaczego więc ktoś z własnej woli chciałby żywić się czymś takim?

Tak jak wspomniałyśmy – produkt zalecany jest dla diety ubogiej w sód, zazwyczaj dla ludzi z problemami sercowymi, krążeniowymi. Producenci zapewniają, że sól dietetyczna smakuje tak samo, jak zwykła sól; że można dodawać ją do wszystkiego – tak jak zwykłą sól i jeszcze w takich samych ilościach, jak zwykłą sól. Wszyscy zgodnie twierdzą, że daje ona ten sam intensywny, słony smak, bez żadnych niechcianych „domieszek”. Nie jesteśmy w stanie tego potwierdzić – trauma z ćwiczeń pozostała, a i odwagi na poświęcenie w imię nauki brak. Być może udział KCl w całości mieszanki jest tak mały, że rzeczywiście nie wpływa na walory smakowe.

Pomożecie? Może ktoś z Was się odważy na taki krok? Albo nieświadomie jesteśmy czytane przez amatorów tejże przyprawy? Albo znacie kogoś, kto zna kogoś… czekamy na Wasze komentarze!

Z poważaniem,
Lavacake

PS  na sam koniec, specjalnie dla wytrwałych – niespodzianka! Schodzimy do podziemia! Zdjęcia korytarza solnego i podziemnego magazynu soli. Dla tych, którym mało wrażeń dodam, że zdjęcia pochodzą z kopalni pewnej dużej polskiej firmy, którą utożsamia się ze zgoła innymi surowcami… Wiecie o kogo chodzi?




Zdjęcia jak zwykle nie nasze. Znalezione tutaj:

czwartek, 9 kwietnia 2015

Mazurski sen

Pierwsze słowo jakie przychodzi geologowi na myśl, gdy mowa o Mazurach - Czwartorzęd! Jest to jak najbardziej trafne skojarzenie, bowiem powierzchnia północno- wschodniej Polski pokryta jest materiałem przywleczonym przez lodowiec podczas ostatniego zlodowacenia plejstoceńskiego, które miało miejsce ok. 12 tys lat temu i objęło swoim zasięgiem środkową Wielkopolskę, Kujawy, Płock, Mazury.
Mapa zlodowaceń Polski. Czerwoną linią zaznaczone zlodowacenie północnopolskie.
żródło: http://pl.wikipedia.org/wiki/Zlodowacenia_na_terenie_Polski#/media/File:Pleistocene_glaciations_in_Poland.png

W tamtych czasach klimat znacznie różnił się od obecnego. Średnia temperatura wahała się od 5 do 10 st.C, klimat był bardziej suchy. Wycofujący się lodowiec pozostawiał za sobą liczne wzgórza po których beztrosko biegały renifery, coraz mniej liczne mamuty i nosorożce włochate. Porastała je wówczas flora, podobna do tej, jaką możemy znaleźć w dzisiejszej tundrze. Poziom oceanu światowego był  niższy o 100- 150 m.
Tak znaczne wydarzenie musiało pozostawić po sobie wiele śladów! Co to za ślady i gdzie ich szukać? W tym rzecz, że nie trzeba ich szukać! Są one widoczne wszędzie jak okiem sięgnąć. Mazury charakteryzują się najbardziej znamienną rzeźbą polodowcową, jaką można spotkać w Polsce -  falista powierzchnia terenu, jeziora z licznymi wyspami, zajmujące blisko 20% powierzchni, torfowiska i bagna owiane nutką tajemniczości, głazy narzutowe, nierzadko imponujące swoimi rozmiarami. Największy z nich to Trygław w miejscowości Tychów Wielki. Jego obwód liczy sobie 44 m, a wysokość 3,8 m !

Trygław
źródło: http://archeopomorze.blogspot.com/2011/07/trygaw-swiety-gaz.html
Oprócz pojedynczych wystąpień, mogą tworzyć one pola głazów narzutowych,  takie jak na przykład Głazowisko Bachanowo nad Czarną Hańczą. Jest to rezerwat geologiczny i krajobrazowy na Suwalszczyźnie, jak i wiele innych.

Głazowiska na Suwalszczyźnie
Piękne formy terenu tworzą jednak osady mniejszej frakcji, niż głazy.Osady te mogą tworzyć warstwę  o grubości dochodzącej nawet do 200 m! Liczne ozy, kemy, drumliny czy pasy moren czołowych zbudowane są z gliny, piasku czy żwiru.
Żwir, żwirek, żwirunio... To on jest obiektem mojego zainteresowania! Nie piękne jeziora, czy zjawiskowe deniwelacje terenu, tylko szare, na pierwszy rzut oka nieciekawe "kamyczki". Gdy im się bliżej przyjrzeć, okazuje się, że nie są wcale takie szare i nudne! Jeśli ktoś myśli, a co gorsza propaguje zdanie, że Mazury są monotonne geologicznie, że tylko piach i lepiąca się do butów glina - to zapraszam do" Krainy tysiąca żwirowni". Tak, ŻWIROWNI! Są to miejsca, gdzie wśród eratyków (fragmenty skalne przeniesione przez lodowiec) możemy znaleźć okazy niebanalnych skał, tj. granitoidów, gnejsów, skał wylewnych. Prawdziwymi perełkami są skały osadowe w których kryją się skamieniałości! Oto kilka zdjęć ilustrujących ich różnorodność.

Lewy górny róg: liliowce
Lewy dolny róg : ramienionogi
Prawy górny róg: koralowiec
Prawy dolny róg: łodzik
źródło: http://www.wmodn.olsztyn.pl/ocee/materialy-edukacyjne.html

Lewy górny róg: gąbka
Lewy dolny róg: belemnit
Prawy górny róg: ślimak
Prawy dolny róg: małż
źródło: http://www.wmodn.olsztyn.pl/ocee/materialy-edukacyjne.html


Można znaleźć nawet takie rarytasy jak trylobity czy amonity!

Od lewej: trylobit, amonit
źródło: http://www.wmodn.olsztyn.pl/ocee/materialy-edukacyjne.html


Oczywiście żwirownie, piaskownie i tego typu miejsca są najlepsze do takich poszukiwań, acz nawet podczas spaceru po gliniastej drodze możemy napotkać wyjątkowe okazy.

Miejsca poszukiwań:

Wykop w pagórku zbudowanym z  gliny

Gliniasta droga
W wykopie można zaobserwować piękne odsłonięcie gliny z widocznymi tkwiącymi w mniejszej frakcji żwirowymi ziarnami. W takich żwirowniach/ piaskowniach szczęśliwcy mogą natknąć się nawet na kości mamutów czy reniferów!



Znalazły się tam również skamieniałości belemnitów.

Poniższe fotografie ukazują różnorodność skał przyniesionych przez lodowiec ze Skandynawii i dna Bałtyku:

Skały magmowe plutoniczne






Porfiry 





Skały metamorficzne




Skały osadowe 

Piaskowiec
Zlepieniec plejstoceński
Nie brakuje sporych ziaren kwarców



Swoją urodą uwodzą mniejsze kolorowe okruchy skał, jak i ziarna pojedynczych minerałów.


Ciekawych miejsc z nagromadzeniem dużych okazów nie trzeba daleko szukać.


Na koniec kilka zdjęć, trochę mniej geologicznych, ukazujących piękno dzikich Mazur, gdzie piękno przyrody ożywionej miesza się z urokiem jej nieożywionych elementów.


przekop melioracyjny


Mazurskie niebo!!!





Z końcem tego posta nie kończy się wątek moich mazurskich poszukiwań. To tylko przedsmak!
W następnej części postaram się przedstawić wyniki wycieczki po tamtejszych żwirowniach. Mam nadzieję, że zainteresowałam Was tematem i zachęciłam do geologicznego wypadu na Mazury!


Rude_pikolaki  

środa, 8 kwietnia 2015

Żyć nie umierać

Ho, ho, ho!
Po światecznej przerwie powoli wracamy do żywych. Najedzone, wyspane i z toną nowych obowiązków (letnia sesja is comming!) oraz pomysłów na nowe przedsięwzięcia i wpisy.

Do łopat Kamraci!
Kamienny_Troll